środa, 7 stycznia 2015

Rozdział 2


      Ze snu brutalnie wyrwała mnie Cassie. Potrząsała mną i rzucała poduszkami w moją głowę świergocząc.
-Pora wstawać! Dziś jest TEN dzieeeeń!-dało się słyszeć jej syreni śpiew, który przestaraszyłby nie jednego wieloryba.
-Co?-mruknęłam zaspana, chowając głowę pod kołdrę.
-Dzisiaj idziesz na bankiet do domu Bruca Wallena, a jeszcze nawet nie masz sukienki! To twoja szansa Dan... Zostałaś zaproszona.
-Dobra, dobra. Już wstaję-wyjęczałam wsuwając stopy w różowe kapcie świnki.
-Czeka nas dłuugi dzień-powiedziała Cass z uśmiechem, a ja westchnęłam tylko szukając mojej szczoteczki do zębów. Nagle, ktoś przemknął się z pokoju Sama, ubrany tylko w jego koszulkę. Zauważyłam, że Cassie zmarszczyła brwi krzywiąc się nieznacznie na widok pół nagiej dziewczyny. Przyglądałam jej się przez chwilę w milczeniu, lecz kiedy to spostrzegła, natychmiast zaciągnęła mnie do kuchni karząc zjeść porządne śniadanie. Coś było nie tak jeśli chodzi o Sama i Cass... Widziałam to gołym okiem, za dobrze ją znałam, ale ona sama nie przyznała się do niczego, kiedy ją o to zapytałam, tylko dosypywała mi wciąż płatków do mleka. Twierdziła, że muszę nabrać sił, bo idziemy na zakupy, a przedemną bardzo stresujący wieczór. Nie wiem czy rzeczywiście tak było, czy też tylko usiłowała odwrócić moją uwagę, ale podejrzewałam to drugie. Wędrowanie po sklepach zajęło nam sporo czasu z powodu naszych tak bardzo odmiennych gustów. Kiedy pokazała mi już kolejną błyszczącą i krótką sukienkę miałam ochotę zrzygać się do pobliskiego kubła na śmieci. Zmarszczyłam nos kiedy zapytała mnie czy pójdę ją przymierzyć.
-Cass... Myślę, że ona jest bardziej w twoim typie niż moim-powiedziałam nieśmiało, lecz po chwili przerwałam.
-O mój cholerny Boże!
Właśnie teraz po trzech bitych godzinach chodzenia bez celu ją dostrzegłam. Może i to była tylko sukienka, ale jaka piękna. Wisiała na manekinie w pobliskim sklepie i miała piękny ciemnozielony kolor.
-Tą. Chcę tą-powiedziałam jak w transie śmiejąc się sama z siebie.
-Ale ona jest... -zaczeła Cassie, a ja wstrzymałam oddech.
-W sumie ładna i nawet do ciebie pasuje-dokończyła obdarzając mnie uśmiechem.
Pobiegłyśmy w te pędy do sklepu pytając o nią sprzedawczynię.
- Na wystawie jest już ostatnia sztuka- powiedziała ekspedientka z australijskim akcentem.
-Bierzemy!-krzyknęła Cass kładąc pieniądze na ladzie, a ja uśmiechnęłam się pod nosem, widząc oburzoną minę sprzedawczyni.


***

Ze zdenerwowania trzęsły mi się nogi, a ręce miałam lodowate. Jestem stanowczo za bardzo uległa, jeśli chodzi o pomysły mojej przyjaciółki. Uważnie stawiałam stopy, starając się nie wywalić na szczudłach jakie mi zafundowała. Dom Wallena był imponujący. Wielki i nowoczesny, jak przystało na obrzydliwie bogatego człowieka. Dookoła roilo się od sportowych,eleganckich aut, a dom oświetlało kilkadziesiąt reflektorów umieszczonych w różnych miejscach.
Wow.
Wzięłam głęboki oddech i wręczylam zaproszenie mężczyźnie stojącemu przy głównym wejściu. Zmierzył mnie chłodnym wzrokiem wpatrując się uporczywie, we wręczoną jemu kartkę.
Aha.
Więc szukał oszustwa? Dobra... Tak z grubsza w ogóle nie pasuje do tego miejsca, a na dodatek przyjechałam tu autobusem. Co za koszmar. Czułam się tak jak kiedyś, kiedy razem z Cass usiłowałyśmy dostać się do jednego z klubów od osiemnastego roku życia. Zażenowanie powoli wypełzało na moje policzki barwiąc je na purpurowo. W końcu jednak ochroniarz mnie przepuścił, a ja odetchnęłam z ulgą, która po chwili zamieniła się w zachwyt. Cały dom urządzony był bardzo nowocześnie, a jego umeblowanie ograniczało się do minimum. W środku dominowała wyłącznie czerń i biel, co nadawało wnętrzu elegancji. Duży pokój przedzielony był ścianami tworząc coś w rodzaju galerii. Na każdej ze ścian wisiały zdjęcia oprawione w ciężkie ramy. Dookoła kręcili się kelnerzy z tacami, a ludzie stali w niewielkich grupach rozmawiając i pijąc alkohol. Nieśmiało podeszłam do jednej ze ścian podziwiając jedną z fotografii. 
-Podoba się Pani?-usłyszałam niski, męski głos. Odwróciłam się, mrugając nerwowo, bo przedemną stał nie kto inny, jak Bruce Wallen. Miał około trzydziestu lat, czarne włosy i chłodne niebieskie oczy wpatrujące się we mnie z uwagą.
-Tak... Są niezwykłe-wyjąkałam, czując się jak kretynka.
-Diana Kosinski, prawda?
Znał moje imię, chociaż przedstawiłam mu się raz przez telefon, wow. 
Uśmiechnęłam się słysząc jak sepleni po angielsku moje nazwisko.
-Pani prace są naprawdę niespotykane. Proszę mi wierzyć, widziałem wiele zdjęć w swoim życiu, ale pani naprawdę mają w sobie to coś... Dlatego też z marszu zapytam o propozycję współpracy, na stanowisku mojej asystentki i zastępcy. Oczywiście jeśli ma pani chęć?
Gdybym mogła, zatańczyłabym kankana. Teraz. Tutaj. Na tym cholernym, kurwa parkiecie. Lecz zachowałam kamienną twarz uśmiechając się tylko, jak sądzę uprzejmie.
-Bardzo bym chciała proszę pana, ale obawiam się, że będę miała wystarczająco czasu ponieważ studiuję.
-Postaram się dopasować godziny pracy do pani planu-odparł uśmiechając się zachęcająco, ale z wyraźnym dytansem.
Tak!
-Byłoby świetnie-powiedziałam.
Nagle Wallen zawołał kogoś. Jakiegoś chłopaka w garniturze z muszką prosząc go tutaj.
-To jest Josh Sannders. Pomoże ci w organizacji...
Ja jednak go nie słuchałam, bo przed oczami miałam osobę, której nienawidziłam z całego serca. Przez, którą moje marzenia, już na początku legły w gruzach, a serce płakało nocami.
Przedemną stał Josh Sanders. Mój były chłopak.


--------------------------

No więc drugi rozdział to smaczek tego co się dalej stanie, bo same zobaczycie xD
Ze wzgldu na mało czasu tylko tyle dzisiaj, ale trzeci rozdział będzie o wiele dłuższy, obiecuję.
Miłego <3
i proszę o kom. to naprawdę super motywacja :D