niedziela, 28 czerwca 2015

Rozdział 3


  Moje oczy się zwęziły, a usta zacisnęły.
-Znamy się-wtrąciłam sucho. Starałam się wyglądać na wkurzoną, ale tak naprawdę byłam bliska płaczu. Moje serce biło mocniej, a w myślach przypominałam sobie każdą nieprzespaną noc i każdą łzę wylaną z powodu tego dupka. Miałam ochotę go spoliczkować i wykrzyczeć mu w twarz wszystko co do tej pory trzymałam w sobie, ale tak naprawdę stałam tam kompletnie ignorując jego obecność. Wallen powoli tłumaczył mi co i jak, po czym zaczepiony przez jakiegoś celebrytę oddalił się, kierując ostatnie słowa do Josha.
-Mam nadzieję, że dotrzymasz towarzystwa pannie Kosinski?
-Będę zaszczycony-odparł chłopak świdrując mnie na wylot piwnymi oczami. Poczułam się niepewnie i miałam w tej chwili ochotę uciec gdzie pieprz rośnie. Jego przystojną twarz zdobił złośliwy uśmieszek, a usta powoli się otowrzyły.
-Minęło sporo czasu Dany.
Nienawidziłam kiedy zdrabniał tak moje imię.
-Diana-poprawiłam cicho, na co on zaśmiał się oblizując swoją dolną wargę.
Przez chwilę panowała niezręczna cisza wypełniona odgłosem rozmów i leniwej jazzowej muzyki.
-Więc pracujesz u Wallena?-z całych sił starałam się, aby mój głos się nie trząsł.
-Tak... Od około roku. Ale to tylko staż -odparł pewnie.
Wpatrywałam się obojętnie w dno mojego kieliszka, ale czułam, że on zna mnie zbyt dobrze by nie zauważyć mojego zdenerwowania.
-Może masz ochotę na drinka?-zapytał
-Chętnie-odpowiedziałam starając się nadal zachować kamienną twarz.
Usiedliśmy przy barze, a ja modliłam się o wybudzenie z tego koszmaru.
-Poproszę whisky z lodem-powiedział do barmana Josh.
-Tequilę, podwójną-powiedziałam starając się nie patrzeć na rozbawioną twarz chłopaka.
Jeżeli mój organizm nie chciał wykazać się odwagą, pomogę sobie alkoholem. Nie dam się znowu wyprowadzić z równowagi.
-Od kiedy pijesz wódkę?-wyśmiał mnie Josh, ale ja zignorowałam go, wypijając drinka duszkiem.
-Studiujesz?-zapytał.
-Nie twoja sprawa-prychnęłam, zabierając się za następną szklaneczkę.
Josh wywrócił oczami, po czym pociągnął łyk ze swojej szklanki.
-Dany... Zakończmy to. Myślę, że minęło wystarczająco dużo czasu, żebu o tym zapomnieć-powiedział, wyglądając tak, jakby było mu naprawdę przykro, ale ja byłam odporna na jego gierki. Zawsze robił słodkie oczy małego psiaka i myślał, że wszystko ujdzie mu na sucho. Joshua Sanders był tylko egocentrycznym skurwielem i mistrzem manipulacji, szkoda tylko, że tak późno to dostrzegłam.
-Zakończmy? To ty zacząłeś  to piekło, nie ja. Myślałam, że po tym wszystkim usłyszę od ciebie chociaż przepraszam, ale widocznie się przeliczyłam, jak za każdym pieprzonym razem Josh...-powiedziałam mu w twarz, starając się w to włożyć tyle jadu ile tylko zdołam. Z gracją (a tak mi się przynajmniej wydawało) zeszłam z wysokiego barowego stołka, kierując swoje kroki w stronę jakiś schodów. Niedługo potem dotarłam do łazienki. Zamiast marmurów, których się spodziewałam, zastałam białe żyrandole oraz geometryczną umywalkę i wannę. Wielkie lustro ukazywało mnie. Moje zaczerwienione oczy i łzy, które już w drodze na górę, powoli i niezauważenie zaczęły spływac wzdłuż moich policzków. Ze zdenerwowaniem wytarłam je wewnętrzną stroną nadgarstka, czując jak zastępują je następne i następne. To nie miało sensu. Czemu płakałam przez kogoś kto zwyczajnie na to nie zasługiwał? To popierzone uczucie, wręcz nastoletniego użalania się nad sobą było mi zbyt bliskie, a ja chyba zbyt długo z nim walczyłam. Nie kochałam Josha, ale mu zaufałam, a on powoli zniszczył mi część życia. Zauroczył mnie jeszcze w liceum, kiedy przyjechałam na wymianę do Anglii, wtedy także poznałam Cassie, Sama, Sarhę i resztę. Josh na początku był przesłodki, chodził ze mną na randki... Potem jednak ukradł moją pracę z fotografii i dostał się na studia, a ja musiałam z niczym wracać do Polski. Całe szczęście zdałam na architekturę, bo rysowanie było moją drugą pasją zaraz po fotografii. To właśnie dlatego płakałam. On mnie oszukał, a ja czułam żal do siebie, że mu zaufałam. Resztki z tego co pozostało po moim starannie przygotowanym przez Cassie makijażu, zmyłam wodą i ręcznikiem. Teraz byłam bez makijażu, nietrzeźwa i na granicy panicznego lęku, że go ponownie spotkam i rozryczę się jak czteroletnie dziecko. Właśnie teraz, zdając sobie sprawę z mojego idiotycznego położenia, wyszłam z impetem z łazienki i usiadłam na jakiejś skórzanej sofie w korytarzu na piętrze.
-Może w czymś pomóc?-zapytał kelner z tacą pełną kieliszków szampana.
-Czy mogłabym prosic butelkę ginu?-powiedziałam słabym głosem.
-Butelkę?-dopytywał się kelner z dziwnym wyrazem twarzy.
-Tak butelkę... Strasznie boli mnie glowa, a im zimniejsza butelka tym lepiej.
-Och tak... Przepraszam Panią, myślałem że...
No jasne, że pomyślałeś, że chcę wypic butelkę ginu... Pawdę mówiąc to zrobię.
Moja mała, włochata i rozwydrzona osobowośc podskakiwała i tłukła w moją głowę. Kiedy kelner dał mi już butelkę, uciekłam z nią na jakiś balkon starając się nie myślec, co pomyśli ktoś kto mnie na nim zastanie. Zdjęłam szpilki czując jak krew przyjemnie krąży w moich palcach dając uczucie ulgi. Pociągnęłam jeszcze kilka łyków ginu prosto z butelki opierając się leniwie o balustradę, gdy na nagle do głowy wpadł mi genialny pomysł, który jak później stwierdziłam, był wynikiem procentów buzujących w mojej krwi.
Przełożyłam nogę przez balustradę czując się jak najbardziej na siłach skoczyć na grubą gałąź drzewa rosnącego za ogrodzeniem. Kiedy uniosłam powoli drugą nogę usłyszałam czyjś cichy, niski śmiech. Nagle znowu wróciłam na ziemię. Na moje policzki wkroczyły rumieńce, kiedy zdałam sobie sprawę z mojej głupoty i tego, że moja sukienka podwinięta jest prawie do końca uda. Z zażenowaniem wróciłam z powrotem na balkon wpatrując się w chłopaka, który mnie przyłapał na ucieczce. Był ubrany w garnitur, jak zresztą wszyscy tutaj, a lekko kręcącą się wokół uszu brązową grzywę zaczesaną miał do tyłu. Jego zielone oczy iskrzyły się w rozbawieniu, a na policzkach widniały głębokie dołki.
-Mogę zapytac co robisz?-powiedział powoli rozciągając usta w uśmiechu.
-Uciekam, ale mam nadzieję, że mnie nie wydasz?-powiedziałam również się uśmiechając.
-Okej... To ja wejdę jeszcze raz-powiedział znikając za zasłoną.
Zachichotałam, śmiejąc się sama z siebie jak idiotka. Poprawiłam sukienkę, nałożyłam buty i zakręciłam gin, nadal trzymając go w rękach. Chłopak wrócił uśmiechając się szeroko na mój widok.
-Tak właśnie pomyślałem, że chyba tu kogoś zastanę-powiedział, wywołując u mnie uśmiech.
-Może masz ochotę się przyłączyc?-zapytałam pokazując mu butelkę ginu.
-Niestety prowadzę-powiedział.
-Jeśli mogę zapytac...-zaczął niepewnie.
-Jasne-uśmiechnęłam się zachęcająco.
-Przed kim uciekasz?
-Och... Długa historia-mruknęłam opierając się o barierkę-lecz chwilę potem poddałam się przygryzając wargę.
-Uciekam przed byłym chłopakiem-wydusiłam.
-Widzę, że mamy podobne zainteresowania-powiedzał wywołując u mnie śmiech.
-Wybacz, ale chyba się nie przedstawiłam... Diana
-Harry- było coś intrygującego w jego oczach co całkowicie wytrącało mnie z równowagi, a kiedy uświadomiłam sobie, że wpatruje się w niego jak glupia, rumieniec od razu odwiedził moje policzki.
-Nie kojarzę cię... Jesteś nową modelką Wallen'a?-zapytał marszcząc w zabawny sposób brwi.
-Nie nie, mam u niego pracować jako... asystentka-powiedziałam starając się ukryć moje zażenowanie. W ogóle tu nie pasowałam, a on to dostrzegł od razu.
-Chyba powinnam już iść-wydukałam starając się minąć go w drzwiach, ale stanął mi na drodze.
-Właściwie to ja też już jadę i mogę cię odwieźć.
Przez chwilę miałam ochotę się zgodzić, w końcu był bardzo sympatyczny, ale strach, że rozpłaczę się przed obcą dopiero co poznaną osobą był jeszcze silniejszy.
-Przepraszam, ale nie będę ci robić problemu-powiedziałam wymijając go.
Zbiegłam prędko po schodach, lecz drogę do drzwi musiałam pokonać wolniej ze względu na spacerującego tam Wallen'a.
-Już idziesz?-jak z podziemi wyrosła przedemną sylwetka Josha- A czemu tak wcześnie?-dodał posyłając mi złośliwy uśmiech, który chwilę potem zmienił się w grymas. Nagle poczułam kogoś za swoimi plecami.
-Tak się składa, że wychodzimy wcześniej-powiedział ten ktoś za moimi plecami tak, że tembr jego głosu czułam na swoich plecach. Harry chwycił mnie za rękę i wyprowadził z domu Wallen'a mijając ze skinieniem ochroniaża. Nie mogłam powstrzymać uśmiechu kiedy zobaczyłam twarz Josha przypominającą jeden wielki znak zapytania.




---------------------------
Minęło trochę czasu, ale sprawy z czasem wyglądały różnie. Szczerze mówiąc myślałam o porzuceniu pisania tego ff już na starcie, ale wena powróciła wraz z wakacjami :D cieszę, że mam nowe pomysły i mam nadzieję, że bedziecie cieszyć się razem ze mną i pisać komentarze. Postaram się dać z siebie wszystko i mam nadzieję, że rozdział się podobał ;)













środa, 7 stycznia 2015

Rozdział 2


      Ze snu brutalnie wyrwała mnie Cassie. Potrząsała mną i rzucała poduszkami w moją głowę świergocząc.
-Pora wstawać! Dziś jest TEN dzieeeeń!-dało się słyszeć jej syreni śpiew, który przestaraszyłby nie jednego wieloryba.
-Co?-mruknęłam zaspana, chowając głowę pod kołdrę.
-Dzisiaj idziesz na bankiet do domu Bruca Wallena, a jeszcze nawet nie masz sukienki! To twoja szansa Dan... Zostałaś zaproszona.
-Dobra, dobra. Już wstaję-wyjęczałam wsuwając stopy w różowe kapcie świnki.
-Czeka nas dłuugi dzień-powiedziała Cass z uśmiechem, a ja westchnęłam tylko szukając mojej szczoteczki do zębów. Nagle, ktoś przemknął się z pokoju Sama, ubrany tylko w jego koszulkę. Zauważyłam, że Cassie zmarszczyła brwi krzywiąc się nieznacznie na widok pół nagiej dziewczyny. Przyglądałam jej się przez chwilę w milczeniu, lecz kiedy to spostrzegła, natychmiast zaciągnęła mnie do kuchni karząc zjeść porządne śniadanie. Coś było nie tak jeśli chodzi o Sama i Cass... Widziałam to gołym okiem, za dobrze ją znałam, ale ona sama nie przyznała się do niczego, kiedy ją o to zapytałam, tylko dosypywała mi wciąż płatków do mleka. Twierdziła, że muszę nabrać sił, bo idziemy na zakupy, a przedemną bardzo stresujący wieczór. Nie wiem czy rzeczywiście tak było, czy też tylko usiłowała odwrócić moją uwagę, ale podejrzewałam to drugie. Wędrowanie po sklepach zajęło nam sporo czasu z powodu naszych tak bardzo odmiennych gustów. Kiedy pokazała mi już kolejną błyszczącą i krótką sukienkę miałam ochotę zrzygać się do pobliskiego kubła na śmieci. Zmarszczyłam nos kiedy zapytała mnie czy pójdę ją przymierzyć.
-Cass... Myślę, że ona jest bardziej w twoim typie niż moim-powiedziałam nieśmiało, lecz po chwili przerwałam.
-O mój cholerny Boże!
Właśnie teraz po trzech bitych godzinach chodzenia bez celu ją dostrzegłam. Może i to była tylko sukienka, ale jaka piękna. Wisiała na manekinie w pobliskim sklepie i miała piękny ciemnozielony kolor.
-Tą. Chcę tą-powiedziałam jak w transie śmiejąc się sama z siebie.
-Ale ona jest... -zaczeła Cassie, a ja wstrzymałam oddech.
-W sumie ładna i nawet do ciebie pasuje-dokończyła obdarzając mnie uśmiechem.
Pobiegłyśmy w te pędy do sklepu pytając o nią sprzedawczynię.
- Na wystawie jest już ostatnia sztuka- powiedziała ekspedientka z australijskim akcentem.
-Bierzemy!-krzyknęła Cass kładąc pieniądze na ladzie, a ja uśmiechnęłam się pod nosem, widząc oburzoną minę sprzedawczyni.


***

Ze zdenerwowania trzęsły mi się nogi, a ręce miałam lodowate. Jestem stanowczo za bardzo uległa, jeśli chodzi o pomysły mojej przyjaciółki. Uważnie stawiałam stopy, starając się nie wywalić na szczudłach jakie mi zafundowała. Dom Wallena był imponujący. Wielki i nowoczesny, jak przystało na obrzydliwie bogatego człowieka. Dookoła roilo się od sportowych,eleganckich aut, a dom oświetlało kilkadziesiąt reflektorów umieszczonych w różnych miejscach.
Wow.
Wzięłam głęboki oddech i wręczylam zaproszenie mężczyźnie stojącemu przy głównym wejściu. Zmierzył mnie chłodnym wzrokiem wpatrując się uporczywie, we wręczoną jemu kartkę.
Aha.
Więc szukał oszustwa? Dobra... Tak z grubsza w ogóle nie pasuje do tego miejsca, a na dodatek przyjechałam tu autobusem. Co za koszmar. Czułam się tak jak kiedyś, kiedy razem z Cass usiłowałyśmy dostać się do jednego z klubów od osiemnastego roku życia. Zażenowanie powoli wypełzało na moje policzki barwiąc je na purpurowo. W końcu jednak ochroniarz mnie przepuścił, a ja odetchnęłam z ulgą, która po chwili zamieniła się w zachwyt. Cały dom urządzony był bardzo nowocześnie, a jego umeblowanie ograniczało się do minimum. W środku dominowała wyłącznie czerń i biel, co nadawało wnętrzu elegancji. Duży pokój przedzielony był ścianami tworząc coś w rodzaju galerii. Na każdej ze ścian wisiały zdjęcia oprawione w ciężkie ramy. Dookoła kręcili się kelnerzy z tacami, a ludzie stali w niewielkich grupach rozmawiając i pijąc alkohol. Nieśmiało podeszłam do jednej ze ścian podziwiając jedną z fotografii. 
-Podoba się Pani?-usłyszałam niski, męski głos. Odwróciłam się, mrugając nerwowo, bo przedemną stał nie kto inny, jak Bruce Wallen. Miał około trzydziestu lat, czarne włosy i chłodne niebieskie oczy wpatrujące się we mnie z uwagą.
-Tak... Są niezwykłe-wyjąkałam, czując się jak kretynka.
-Diana Kosinski, prawda?
Znał moje imię, chociaż przedstawiłam mu się raz przez telefon, wow. 
Uśmiechnęłam się słysząc jak sepleni po angielsku moje nazwisko.
-Pani prace są naprawdę niespotykane. Proszę mi wierzyć, widziałem wiele zdjęć w swoim życiu, ale pani naprawdę mają w sobie to coś... Dlatego też z marszu zapytam o propozycję współpracy, na stanowisku mojej asystentki i zastępcy. Oczywiście jeśli ma pani chęć?
Gdybym mogła, zatańczyłabym kankana. Teraz. Tutaj. Na tym cholernym, kurwa parkiecie. Lecz zachowałam kamienną twarz uśmiechając się tylko, jak sądzę uprzejmie.
-Bardzo bym chciała proszę pana, ale obawiam się, że będę miała wystarczająco czasu ponieważ studiuję.
-Postaram się dopasować godziny pracy do pani planu-odparł uśmiechając się zachęcająco, ale z wyraźnym dytansem.
Tak!
-Byłoby świetnie-powiedziałam.
Nagle Wallen zawołał kogoś. Jakiegoś chłopaka w garniturze z muszką prosząc go tutaj.
-To jest Josh Sannders. Pomoże ci w organizacji...
Ja jednak go nie słuchałam, bo przed oczami miałam osobę, której nienawidziłam z całego serca. Przez, którą moje marzenia, już na początku legły w gruzach, a serce płakało nocami.
Przedemną stał Josh Sanders. Mój były chłopak.


--------------------------

No więc drugi rozdział to smaczek tego co się dalej stanie, bo same zobaczycie xD
Ze wzgldu na mało czasu tylko tyle dzisiaj, ale trzeci rozdział będzie o wiele dłuższy, obiecuję.
Miłego <3
i proszę o kom. to naprawdę super motywacja :D

niedziela, 28 grudnia 2014

Rozdział 1

   Uparcie wpatrywałam się w swoje buty czując na sobie wzrok moich bliskich.  Najpierw spojrzałam na mamę. Jej zatroskane i pełne łez oczy, przypominały mi nieco szklane kulki, które często chowała przede mną moja babcia gdy byłam mała.
- To… Do zobaczenia kochanie- wyszeptała na krawędzi łez, ściskając mnie tak mocno jak tylko mogła. Maks patrzył na mnie smutno, ale na jego twarzy widniał ten sam co zawsze cwaniacki uśmieszek.
- Pa siostrzyczko- szepnął wtulając twarz w moje włosy. Mimo ,że był młodszy, byłam zdecydowanie od niego niższa. Tata nic nie powiedział tylko poklepał mnie po plecach odprowadzając do bramek. Zawsze zabierał głos tylko wtedy, kiedy uważał to za niezbędne.
-To tylko studia mamo- powiedziałam ze śmiechem ocierając jej łzę z policzka, zanim zniknęłam za bramką.
- Uważaj na siebie i dzwoń-zawołała jeszcze za mną.
Podróż samolotem nie była zbytnio męcząca. W zasadzie, praktycznie przez całą drogę słuchałam muzyki na Ipodzie, opierając głowę o fotel. Jakiś facet siedzący obok mnie, zrzygał się do papierowej torebki, choć minutę temu zarzekał się swojej żonie, że tabletki są dla frajerów. Kątem oka obserwowałam także małą dziewczynkę, wyjmującą co chwilę rzeczy z torebki swojej mamy. Nawet nie zauważyłam kiedy zasnęłam. Jakaś przemiła stewardessa o idealnie białym uśmiechu, obudziła mnie i oznajmiła, że za chwilę samolot ląduje w Londynie. Kiedy odebrałam już swój bagaż, zaczęłam rozglądać się za znajomymi twarzami. Od razu ich dostrzegłam. Cassie jak zwykle ubrana była w jedną ze swoich obcisłych bluzeczek, które odsłaniały jej cycki, a Rocky  w koszulkę bez rękawów, która znacznie uwydatniała jego wytatuowane ręce.  Machali do mnie i krzyczeli chyba na całe lotnisko, bo ludzie oglądali się na nich z dziwnymi wyrazami twarzy.
-Dannnyy- krzyknął Rocky uśmiechając się szeroko  i roztrzepując ręką swoje czarne włosy.
- Ale się za wami stęskniłam- przyznałam wyściskując najpierw jego, a potem Cassandrę.
- My za tobą też- przyznała Cass, przyglądając się mi od góry do dołu z uśmiechem. Jej ciemne włosy, jak zwykle idealnie proste spływały po jej plecach. 
- Dobrze wyglądasz- pochwaliła mnie, by po chwili dodać.
-Nie to co ostatnio-wywróciłam oczami na jej słowa uśmiechając się delikatnie. Cała Cass...
- Pospieszmy się, bo Sam wszystko zeżre- powiedziała chwilę potem, zabierając walizkę Rockiemu, który leniwie ciągnął ją w stronę starego mercedesa.
- Niewdzięcznik wstał o jedenastej i zjadł mój jogurt-mruknęła zatrzaskując drzwi samochodu, na co ja i Rock wybuchnęliśmy śmiechem. 
Drzwi do mieszkania otworzył nam nie kto inny jak Sam. Był taki jak go zapamiętałam. Uśmiechnięty,  z czapką, którą chyba zdejmował tylko do kąpieli. Teraz zmężniał, linia jego szczęki była bardziej uwydatniona, a policzki i brodę pokrywał kilkudniowy zarost.
-Wassup Dan?- mruknął, przytulając mnie na powitanie.
- Mam nadzieję, że nasz obiad nadal istnieje – powiedziala  Cass unosząc brwi w typowym geście irytacji, który na ogół znali wszyscy, którzy mieli z nią do czynienia.
-Niech spoczywa w pokoju- wycedził Sam, wpatrując się złośliwie w Cassie. To była taka gra. Sam zawsze dokuczał Cass, Cass zawsze dokuczała Samowi. Jako paczka przyjaciół trzymaliśmy się razem od czasu mojego ostatniego pobytu w Anglii. Byłam ja, Rocky, Sam, Cassie i Sarah. Od dzisiaj mieliśmy wszyscy zamieszkać razem.
-Dupek- syknęła Cassandra pokazując Samowi język, ale i tak zauważyłam jej uśmieszek, kiedy klepnął ją w tyłek, kiedy przechodziła przez próg.
- Widzę, że niewiele się zmieniło od czasu kiedy widziałam was ostatnio- westchnęłam w stronę Rockiego, na co on zaśmiał się tylko, puszczając mi oko. 
- Będziesz mieszkać w pokoju z Justin.
-Justin?- zmarszczyłam brwi siadając przy stole i zabierając się za swoje spaghetti.
-Ona jest spoko. Będzie z nami mieszkać, czynsz podzielony na sześć jest dużo mniejszy, no wiesz…
Pokiwałam w zrozumieniu głową.
-To co u ciebie?-zapytał Sam z pełną buzią spaghetti. Dziwiłam się, że nie przeszkadza mu to w poprawnym powiedzeniu zdania.
-Właściwie to nic specjalnego…-przyznałam zgodnie z prawdą, leniwie grzebiąc widelcem w talerzu.
-Tak jak wiecie dostałam się na UL*. Moja mama dostała szału opowiadając o tym wszystkim dookoła i zaczęła mnie pakować jakiś miesiąc przed przyjazdem, a i… zdechł mój kot. To w zasadzie tyle-zakończyłam, a Sam zaklaskał.
- Studenckie życie jest niesamowite… Pokochasz to-wydukał, nadal z buzią pełną makaronu.
-A propos studenckiego życia… zaczął powoli Rocky wysyłając Samowi porozumiewawcze spojrzenie.
- Może wybralibyśmy się na imprezę? Z okazji twojego przyjazdu oczywiście… Cass,Sam?-Rocky zwrócił się do reszty z uśmieszkiem. Wszyscy entuzjastycznie przystali na tę propozycję wraz z Sarah, która właśnie, witając się ze mną przyjacielsko, weszła do kuchni. Ja natomiast w ciszy kończyłam swoje spaghetti.
-No Dan… Co ty na to?-Cassie jako jedyna chyba znała mnie na tyle dobrze, żeby zauważyć moją niechęć.  Cóż, miałam powody, żeby z całego serca nienawidzić imprez. Zwykle kończyło się na tym, że Cassandra tańczyła lub obściskiwała się z facetami, a ja siedziałam samotnie przy barze pijąc colę.
Nie, dziękuję.
-Czy ja wiem…-rzuciłam niepewnie na co dziewczyna wzniosła oczy ku niebu.
-Och daj spokój! Gdzie się podziała twoja towarzyska dusza?
-Powiedzmy, że… Pojechała na wakacje?-powiedziałam wzruszając ramionami, aby po chwili dodać
-Wiesz, że od tego ciągłego przewracania oczami, może ci się popsuć wzrok?-ale ona słysząc te słowa znowu tylko przewróciła oczami ciągnąć mnie w stronę pokoju, aby wybrać…  Jak to się wyraziła?
Aha, „odpowiedni strój na odpowiednią okazję”.
Ugh.
-Co z Justin?-zapytałam próbując chwycić się ostatniej deski ratunku jaką posiadałam.
-Pojechała do Menchesteru na tydzień, także nie zawracaj sobie nią głowy.
Kurwa.
-To ja w takim razie pójdę się przebrać-westchnęłam poddając sie, a wychodząc,  zdążyłam zauważyć triumfalny uśmiech na jej twarzy.

***

W klubie, jak to w klubie, było głośno i tłoczno. Migające światła co jakiś czas pozwalały dostrzec ocierające się o siebie w tańcu sylwetki. W powietrzu unosił się zapach alkoholu. Cass pociągnęłam mnie w stronę baru, a chłopcy „ruszyli na łowy”. Usiadłam na jednym z wysokich stołków, opierając się łokciem o ladę.
-Coś podać?-zapytał barman, rodem ze „Słonecznego Patrolu”. Cassie od razu zareagowała.
-Poprosimy Mojito, dwa razy-powiedziała uwodzicielsko, opierając się o blat tak, że facet z łatwością mógł podziwiać jej biust. Pokręciłam głową, na co ona zachichotała tylko cicho. 
-Oj Diana... Zawsze byłaś taka wesoła i miałaś dużo do powiedzenia, co się stało?-zaczęła Cassandra wpatrując się w moją pokerową twarz.
-Cóż... Tak właściwie to zerwałam z Joshem i...
-OMG-powiedziała tylko Cass wpatrując się w moją twarz, tak jakby szukała na niej dowodu.
-Myślałam, że... No wiesz przynajmniej tak to wyglądało, że będzie z tego coś grubszego-dodała wpatrując się we mnie z niedowierzaniem.
-On... Jak dla mnie to była totalna pomyłka, poza tym on jest teraz w Bristolu. Tam będzie studiował, a przynajmniej tak mówił kilka miesięcy temu-powiedziałam łykając alkohol ze swojej szklanki.

Josh.
Brrr...
Nie, nie myśl o tym.
-A ja mam dla ciebie dobrą wiadomość. Jestem wręcz PEWNA, że oszalejesz z radości-powiedziała Cass, tajemniczo się uśmiechając.
O matko... Już się boję.
-Pamiętasz Jessicę Carlton? Otóż... załatwiła mi ona pracę, w jednym z najsławniejszych salonów sukien ślubnych w Londynie. Jestem asystentką, niewiele robię, ale całkiem spora sumka wpada mi do kieszeni...
-To gratulację-powiedziałam szczerze, obdarzając ją uśmiechem.
-Poczekaj... Wyobraź sobie, że pewnego dnia przyjechał do salonu nie kto inny, jak Bruce Wallen. Chciał osobiście wybrać suknię na swoją nową sesję zdjęciową i pomówić z kierowniczką. Kiedy czekał, zauważył na jednej ze ścian te dwa duże zdjęcia, które zrobiłaś na ślubie Ashley i... był zachwycony-Cassie pod koniec zdania wręcz zapiszczała, uśmiechając się.
-Czekaj... Ten Bruce Wallen?
-Tak, ten sławny fotograf.
Holy shit.
-Powiedziałam, że autorką tych zdjęć jest moja przyjaciółka, studentka architektury, a on dał mi swoją wizytówkę i powiedział, żebyś koniecznie do niego zadzwoniła.

-Cass jesteś...-myślałam, że zaraz zmemdleję z podekscytowania.
-Wspaniała,piękna,genialna... Tak, wiem-rzuciła, uśmiechając się szeroko na moją reakcję.
Naszą rozmowę przerwał Rocky, który opierając się o ladę poprosił o shota. 
-Jak tam "łowy"-zagadnęłam wesoło. 
Jak tu nie być wesołym po takich wieściach.
Chłopak popatrzył na mnie zdezorientowany, aby po chwili odpowiedzieć z uśmiechem, czającym się w kąciku jego ust.
-Ja raczej wypadam z gry.
-A Sam?-zapytała Cassie, obojętnie mieszając drinka słomką.
Rocky nie odpowiedział tylko wskazał brodą miejsce, w którym Sam czarował jakąś blondynkę. Nagle zaczęli się całować.

-O Matko...-westchnęła Sarah, siadając na jednym z wysokich stołków.
-Znowu się nie wyśpię przez te ciągłe jęki zza ściany-dodała, na co ja i Rocky wybuchnęliśmy śmiechem. Zauważyłam, że Cassie zniknęła w tłumie, razem z barmanem, który najwyraźniej skończył już swoją pracę. Tańczyli.

-Cass nie obiecała ci, że spędzicie razem ten wieczór?-zapytała Sarah unosząc brwi i przyglądając mi się w rozbawieniu.
-Every fucking time-wyszeptałam wypijając do końca swojego drinka.



-----------------------------------------------------------------------------------------------
*Dla tych co nie wiedzą UL to skrót od University of London
Oto pierwszy rozdział.
Mam nadzieję, że wam się podobał, jeśli tak poprosiłabym
o zostawienie komentarza, albo obserwację ;)
Dopiero zaczynam pisać to ff i sama powiem szczerze, miałam niezłą frajdę
pisząc pierwszy rozdział.
Zapraszam do dalszego czytania.
Orange Juice 







czwartek, 25 grudnia 2014

Zwiastun


 Jest i zwiastun :) Mam głęboką nadzieję, że zachęci was do czytania tego fanfiction, w które postaram się włożyć całe swoje "pisarskie" serce. Zapraszam do czytania, pierwszy rozdział już niebawem :D


https://www.youtube.com/watch?v=WInzm-zedGQ